303 - A_B_0 (120) lyrics

Published

0 272 0

303 - A_B_0 (120) lyrics

No dalej, popatrz na mnie teraz, to frustrat, co ciągle się wydziera Rozdmuchana afera, zapisana w decybelach Codzienność wjebała w kierat, ciągnę cały syf za sobą Inkarnacja zera czy wizjoner równy bogom? Pewnie nie dociera, bo to osobista historia Od szczytu aż po samo dno, dam ci się poznać I wiem, że są też tacy, co kumają o co chodzi Alkohol i tabletki, długi sen, tak to się robi Żeby diabłom zaszkodzić, co wiją gniazdo w mózgu Za parawanem bluzgów ukrywam stado smutku I pomalutku swój życiorys piszę na pętlach Modliłem się do stwórcy - ten się nigdy nie przypętał I niech będzie przeklęta wiedźma, co uszyła życie Jej śmiech mnie opętał, kurwa, ciągle go słyszę I czuję smród tych ran, a w nie powbijano haki Mówią mi, że jestem kimś, wolałbym już być nijaki Zgubiłem odpowiedzialność za samego siebie Dlatego bardzo często kończę wieczór z morda w chlewie To horror, w potrzebie nikt nie przyszedł, a jebie Mnie to, bo do ciebie już mam dystans jak nie wiem co Promuję zło, bo niszczę te kanony piękna Panienka majętna co nęci i wkręca Popękane serca – temat mi dobrze znany Zapisany we wzorach, kurwa, podrapanej ściany Znasz te stany, kiedy nie wiesz co będzie z tobą? Tak pojebany, sam na sam ze swoja głową Bo hardcore'owo może brzmię jedynie na głośnikach W rzeczywistości to zakompleksiona, głupia cipa Spada autorytet? A w dupie mam renomę Przynajmniej nie udaję, że Don Vito Corleone A stracone nadzieje jednak dają dużą siłę Lepiej nie mieć gdzie wracać niż tęsknić - powiedz - czy się mylę ? REF : Żyję schowany w sobie, nawet ja się już nie dowiem Co kryją moje sny - te żyją pod ciężarem powiek A słowo „człowiek”, powiedz, jeszcze mi pasuje? Gdy gryzę i drapię, obrażam i pluję? Ciągle szukam genezy, ale upadłem tak nisko Sumienie ciągle leży martwe, to chyba wszystko Na temat tego, w co zmieniła się poczwara Pytanie tylko: kto ciągle na to mi pozwala? II Mówią, że świat jest piękny, pierdolą te banały Że taki różnorodny – dla mnie zawsze czarno-biały Bo albo było dobrze, chociaż teraz nie kojarzę A zazwyczaj zwykły syf - pusty, pozbawiony wrażeń No chyba, że łzy zaliczysz do wielkich atrakcji Bez rewelacji tutaj, wiesz, od razu się przyznaję I nawet, gdybym chciał, to nie odmówię racji że żaden tam bohater, tylko mały frajer I tak przez wszystkie dni toczę się w stronę tej przepaści Z marzeniami o czasie, kiedy jeszcze było ciepło Po co te brednie, że pierwszy będzie ostatnim A ostatni pierwszym, skoro wszystkich nas czeka piekło? Nie ma lekko – rzeczywistość pędzi na pełnej mocy - Jak swój zjazd przeoczysz, wypierdolą cię jak z procy Infernalny dotyk czy, wiesz, łapa papieża To wcale nie jest trudne, tak się po prostu zwierzać Bo kiedy nie mam sił, bronię się ekstrawertyzmem Zardzewiały okręt, który osiadł na mieliźnie Utopiony w zgniliźnie co ją sam wyhodowałem Proszę, dajcie mi broń, to wszystko rozwalę Słyszałem, że skroń to portal do wymiaru ulgi Pozbawionego kurew, oczyszczonego z durni A tymczasem noc Walpurgii nastaje z zachodem słońca Złe duchy i strzygi możesz liczyć w tysiącach Unieruchomiony w pnączach zdechłego kwiatu Rozstawiany po kątach w domu wariatów Materiał dla katów, oponent schematów I twórca tematów. No słyszysz, tępaku? Eksponat wśród wraków, straszę wściekłą korozją Karmiony jak katolik, co mu ryj zapycha hostią Podobno pośrednik między ludźmi a niebem Nie chcesz słuchać herezji? Przykre, trafiło na ciebie REF : Żyję schowany w sobie, nawet ja się już nie dowiem Co kryją moje sny - te żyją pod ciężarem powiek A słowo „człowiek”, powiedz, jeszcze mi pasuje? Gdy gryzę i drapię, obrażam i pluję? Ciągle szukam genezy, ale upadłem tak nisko Sumienie ciągle leży martwe, to chyba wszystko Na temat tego, w co zmieniła się poczwara Pytanie tylko: kto ciągle na to mi pozwala? III A gdybym kiedyś miał zdjąć szyfr z tych moich mądrości Odrzucić maskę gniewu czy tam ekstremalnej złości To kosztowalibyście tylko łabędziego śpiewu Jak to jest chodzić na cmentarz, żeby spotkać kolegów Którzy potrafią milczeć po to, aby cię wysłuchać? Z drugiej strony ciągle szukam, lecz nie odnajduję ducha Może to taka podpucha, żeby karmić nas ułudą? Ci co mają w rękach sznurki, widać, to bardzo lubią Kiedy wijesz się ze strachu, skurwiały matole Stoję znów na dachu, teraz to pierdolę Pokażę wam szkołę, naprawdę zajebiście Sprawdzę, ile warte raj, piekło i czyściec Śmierć za nasze grzechy i wieczna pokuta Zgubiłem sumienie na kolczastych drutach No i teraz, słuchaj, jeśli dam radę To wrócę na ziemię i mamy przewagę Już jeden taki był, słyszałem, męczył się podobnie Tak jak ja, no i Ty. Banałem to, że życie podłe Że swoboda rezygnuje z kolejnego spektaklu Co odegra go los na zgliszczach naszego teatru Ten spalił się dawno, stary, nie ma co żałować Wyrzuty sumienia to nie jest chodliwy towar A nie będę się chował, no bo ekshibicjonizm Zapewnia mi to, że nikt mnie już nie zaliczy do nich No a wiesz, tak naprawdę to wszystko jest proste: Nie ma co ukrywać, zwyczajnie im zazdroszczę Stabilizacji, ciszy domu i poczucia szczęścia Może to iluzja, ale (stale) nie muszą się zadręczać I witają każdy dzień z nadzieją na poprawę Mijają się ze złem, pierdolę tę zabawę Powoli odchodzę w cień, nie ma po co krzyczeć Chciałem dobrze - tyle wiem - ale ofiar już nie liczę REF : Żyję schowany w sobie, nawet ja się już nie dowiem Co kryją moje sny - te żyją pod ciężarem powiek A słowo „człowiek”, powiedz, jeszcze mi pasuje? Gdy gryzę i drapię, obrażam i pluję? Ciągle szukam genezy, ale upadłem tak nisko Sumienie ciągle leży martwe, to chyba wszystko Na temat tego, w co zmieniła się poczwara Pytanie tylko: kto ciągle na to mi pozwala?

You need to sign in for commenting.
No comments yet.